
Medytacje nad życiem duchowym – cz. VI
Nie martwicie się o swoje życie… Czy życie nie znaczy więcej…? Czy nie jesteście cenniejsi…? Kto z was, martwiąc się, może przedłużyć własne życie choćby o jeden dzień?
Pomiędzy uczonymi znawcami działania ludzkiego mózgu, coraz bardziej intensyfikuje się dyskusja na temat podzielności ludzkiej uwagi. Jedni, tradycyjnie nastawieni do tej kwestii, uważają, że jest ona naturalną cechą ludzkiego umysłu i udowadniają, że to kobiety, w porównaniu do mężczyzn, przodują w robieniu bezbłędnie wielu rzeczy na raz. Inni, odwołując się do wielu przeprowadzonych badań i obserwacji twierdzą, że podzielność uwagi to nieuzasadniony niczym mit, a umysł ludzki co najwyżej potrafi z dość dużą prędkością przerzucać uwagę z jednego zaangażowania na inne. Ponieważ więcej połączeń pomiędzy półkulami posiada mózg kobiecy, dlatego one szybciej potrafią zmieniać kierunek swojej uwagi i koncentrować się przez ułamek sekundy na każdej rzeczy z osobna, a to wystarczy, aby wytworzyć poczucie kontroli nad każdą z nich.
Natężenie wspomnianej dyskusji jest wprost proporcjonalne do nasilania się w naszych czasach ludzkiej potrzeby wprowadzania w codzienne życie jakiegoś bezpiecznego porządku.. Rzeczywistość, w jakiej żyjemy, jest składową tak wielu przestrzeni i światów, informacji i bodźców, że bardzo często staje się dla nas chaosem. Coraz trudniej jest nam sobie z nim poradzić. Dlatego instynkt przetrwania podpowiada nam, że trzeba to wszystko poddać jakiejś segregacji, spróbować zrozumieć, okiełznać, aby wnieść do swojego własnego życia to co służy nie tylko przetrwaniu, ale także naszemu rozwojowi. Jeśli pozostaniemy z tym wszystkim sami to przetworzenie tego, czego z takim natężeniem doświadczamy, może przerosnąć nasze możliwości i siły. Potrzebujemy zatem światła z zewnątrz, potrzebujemy bliskiej obecności Chrystusa i Jego świadectwa o przeżywaniu życia, aby się w tym wszystkim nie zagubić.
W rozważanym przez nas fragmencie Kazania na górze możemy dostrzec Jezusową naukę o życiu, w którym człowiek próbuje pomieścić dwa światy. Jeden, ten wewnętrzny, to świat naszych doznań, przeżyć, odczuć, świat wiedzy, którą posiadamy, a także naszych przekonań, poglądów i odniesień do samych siebie. Drugi, ten zewnętrzny, to świat praw rządzących przyrodą, świat wszelkich bodźców, impulsów, wydarzeń, zjawisk, to świat innych ludzi, osób na różne sposoby nam bliskich lub zupełnie nieznanych, ich zachowań, słów, które wypowiadają i dokonywanych przez nich czynów. Oba te światy wpływają na siebie i są sobie nawzajem potrzebne. Możemy nawet stwierdzić coś więcej, że póki żyjemy nie jest możliwe nieistnienie, któregoś z nich, choć możliwe są przeakcentowania.
Przesadne skoncentrowanie na naszym wewnętrznym świecie może nas „odcinać” od rzeczywistości i skupiać na jakiejś naszej wewnętrznej ranie. Kiedy tylko zaistnieje ryzyko, że rana zaboli, to zaczyna ona przyciągać ku sobie nasze myśli, jak magnes, który zbiera jedynie ostre opiłki metalu, ale zupełnie nie reaguje na pozostałe 99% materii tego świata. Patrząc przez „filtr” rany będziemy zdolni zobaczyć tylko to co przez nią widać: zagrożenia, braki, niedoskonałości, a choć nasze reakcje na to wszystko mogą być bardzo różne, to najprawdopodobniej u ich źródeł będzie stał lęk. W rozważanej przez nas Ewangelii takim filtrem wskazywanym przez Jezusa, jest obawa przed brakiem, czyli głodem lub niezaspokojonym pragnieniem, a także lęk przed kompromitacją i startą poniesioną na swoim własnym wizerunku, na prestiżu. Tymczasem głos Jezusa, jest zaproszeniem do spojrzenia na świat spoza filtra rany i ujrzenia, chociażby ptaków i lilii polnych, które nie martwią się, a pięknie żyją.
Istnieje także możliwość nadmiernego przeakcentowania życia w świecie zewnętrznym. Skupienia wszelkich swoich sił i całej swojej uwagi na pracy, zadaniach, na problemach, które czekają na rozwiązanie. Takie podejście do siebie również „odcina”, tym razem jednak od własnego wnętrza, od przeżywania, odczuwania. Odrywa nas od własnego „ja”, wypłukuje z poczucia tożsamości, wtłacza w formy, w których wartość zależy od skuteczności i wydajności, na podobieństwo maszyny, która tyle jest warta o ile jest użyteczna. Ostatecznie takie nastawienie odcina nas od samych siebie, od tego kim jesteśmy, co czujemy i ostatecznie od tego czego naprawdę w życiu chcemy. Wtedy głos Jezusa, jest wołaniem z wnętrza i zaproszeniem do wejrzenia „bez filtra” w swoje serce, aby pozostać z retorycznie brzmiącymi pytaniami: Czyż nie jestem cenniejszy? Ważniejszy? Czyż moje życie nie znaczy więcej?
Jedno i drugie podejście do życia, oscylujące po skrajnościach, wyprowadza nas z teraźniejszości w przeszłość lub przyszłość i działa jak wyszukiwarka powodów do martwienia się, aż z czasem, choć żyjemy, czujemy się jakbyśmy byli wewnętrznie martwi. Życie jako takie przestaje cieszyć. Przestaje być nośnikiem szczęścia lecz staje się narastającą udręką. Tymczasem Jezus przekonuje nas swoim świadectwem, że prawdziwe życie dzieje się na krawędzi, niejako na styku obu tych światów, i dzieje się wtedy, gdy pozwolimy sobie doświadczać w teraźniejszości, w chwili obecnej, nieustannej wymiany pomiędzy nimi. To nasza świadoma obecność i zdolność do „przetwarzania danych” z obu tych światów, przyczyniają się do tego, że zaczynamy żyć pełniej.
Zatem to nie podzielność uwagi, której istnienie jest obecnie podważane, integruje to co dzieje się w nas i wokół nas, ale świadoma obecność, otwartość na doświadczanie i przetwarzanie tego co przychodzi nam doświadczać, wprowadza nas w życie duchowe. Ponieważ ono jest nieustanną wymianą, przyjmowaniem tego co chcę i potrzebuję od zewnętrznego świata przyjąć w darze i oddawaniem tego co chcę ze swojego wnętrza zewnętrznemu światu ofiarować.
Do którego ze światów jest mi obecnie bliżej, zewnętrznego czy wewnętrznego? Do czego zaprasza mnie głos Jezusa?
Comments are closed.