Medytacje nad życiem duchowym – cz. I

Nie martwcie się o swoje życie, o to, co macie jeść i pić, ani o swoje ciało, czym się macie przyodziać. Czyż życie nie znaczy więcej niż pokarm, a ciało więcej niż odzienie? (Mt 5,25).

Od naszych przodków dziedziczymy nie tylko geny, kolor oczu czy kształt twarzy, ale także sposób patrzenia na życie. Wbrew deklarowanym poglądom, których możemy mieć pełne usta, w rzeczywistości najistotniejsze decyzje podejmujemy na podstawie wewnętrznych przekonań, tych głęboko wpisanych w strukturę naszego człowieczeństwa. W tkankę składającą się z pojedynczych, często nieuchwytnych dla świadomości doświadczeń, które ostatecznie przekładają się na chwile spędzone z rodzicami, dziadkami lub innymi osobami, które chcąc nie chcąc uczyły nas czym według nich jest życie i jak należy je przeżywać. Uczyły nas bardziej tym, jak żyły niż tym, co mówiły o życiu. Dlatego przekonania naszych przodków stają się często naszymi przekonaniami.

To prawda, że jakąś rolę w kształtowaniu naszych światopoglądów czy też „życiopoglądów” odgrywa społeczeństwo, w którym żyjemy. To ono bowiem wyznacza obowiązujące obecnie kryteria oceny czy coś jest słabe, bo wypowiadane przez dziadersa czy wręcz przeciwnie – jest super, ponieważ wykrzyczane w gniewie, na ulicy lub w Internecie przez nastolatka. Jednak w moim odczuciu, wpływ społeczny może dotyczyć jedynie treści przekonań. Natomiast metodę ich ujawniania czy przekazywania, w moim przekonaniu, jeszcze bardziej utwierdza. Jeśli rodzice przekazali swoim dzieciom, że to przemoc i pogarda gwarantują skuteczność i trwałość zmian, to prawdopodobnie i one ten pogląd uznają za słuszny i skuteczny. Treść przekazu może się co prawda zmienić pod wpływem społeczeństwa, np. z religijnej na ekologiczną lub z konserwatywnej na postępową, ale metoda pozostanie prawdopodobnie niezmiennie ta sama.

O takiej sytuacji mówi Jezus w rozważanym przez nas fragmencie Kazania na górze (Mt 6,25-34). Co prawda wprost nie odwołuje się do przodków swoich słuchaczy i ich poglądów na życie, ale słychać w Jego wypowiedzi echa takich przekonań, które można by streścić cytując jednego z bohaterów filmu Krudowie, ojca, który z uporem powtarzał swoim dzieciom: Nigdy się nie niebój, co „z polskiego na polski” należałoby przetłumaczyć: zawsze się bój. Zatem przekonania, jakie noszą w sobie słuchacze Jezusa dotyczą lęku i mogłyby brzmieć mniej więcej tak, jak nauka bohatera wspomnianego filmu: Zawsze się czegoś bój: że stanie ci się coś złego, że ci czegoś zabraknie, coś nie wyjdzie i że ludzie sobie na pewno coś złego na twój temat pomyślą, gdy się nieodpowiednio ubierzesz, zachowasz, wypowiesz.

Literacki kunszt ewangelisty Mateusza widać nie tylko w pięknym przekazie słów Jezusa, ale również w precyzyjnie skonstruowanej strukturze całego Kazania, która pozwala nam zauważyć, że rozważany przez nas fragment i co do formy, i co do treści koresponduje z tzw. antytezami Jezusa (Mt 5,21-48). Kiedy przyjrzymy się antytezom zauważymy, że za każdym razem, w swojej tematycznej katechezie, Jezus, odwołuje się do mocno ugruntowanej w sercach słuchaczy tezy przodków, będącej interpretacją poszczególnych przykazań: Słyszeliście, że powiedziano przodkom… (w. 21.27.33.38.43). To, co powiedziano poprzednim pokoleniom, począwszy od czasów Mojżesza, słyszą, czyli wciąż praktykują, słuchacze Jezusa. Dlatego w swoim nauczaniu odwołuje się On do tych głównych tez ich życia, aby na zasadzie kontrastu, mocniej wybrzmiały Jego antytezy: A Ja wam powiadam… (w. 22.28.34.39.44).

Podobną metodę stosuje Jezus w rozważanym przez nas fragmencie Kazania na górze (Mt 5,25-34). W delikatnej aluzji odwołuje się do utrwalonych przekonań swoich słuchaczy na temat życia, tych odziedziczonych po przodkach, i konfrontuje je z głoszoną przez Niego Ewangelią. Przekonania ludzi biorą się z lęku i karmią się lękiem. Brzmią nieustannie w sercu, jak nieodwołalny nakaz: Zawsze się bój! Na wszelki wypadek się bój! Lepiej się bać niż się nie bać! Nie bać się jest niebezpiecznie! W tych przekonaniach, tkwi jakaś demoniczna pewność niewolnika, że tylko lęk może być jedyną skuteczną motywacją, aby zmusić człowieka do działania, do zapobiegliwości, do planowania, do przestrzegania norm społecznych.

Tymczasem Jezus wierzy w człowieka. Wierzy, że nie lęk, ale miłość jest jedyną prawdziwie motywującą nas siłą do zmiany życia w kierunku wolności, poczucia godności, autentycznej pełni. To miłość, która przejawia się na bardzo wiele sposobów, a w naszym tekście przybiera imię ‘troska’, pomaga człowiekowi otwierać się na zaufanie, na powierzenie siebie i swoich potrzeb Ojcu. Na dzielenie swojego życia z Ojcem tak, jak uczynił to Jezus. Takie życie, jest autentycznie duchowe.

Jakiej, odziedziczonej po przodkach życiowej tezy, pieczołowicie przestrzegam? Jaką życiową antytezę proponuje mi Jezus?

Br. Michał Deja OFMCap