
Nieobecni (Ap 3,15-16)
Obecność rzeczy moglibyśmy najprościej zdefiniować jako zajmowanie przez nią jakiegoś mierzalnego obszaru w określonym czasie. Natomiast obecność człowieka potrzebuje uwzględnienia jeszcze innych czynników, aby rzeczywiście mogła być prawdziwą obecnością, która w spotkaniu zamienia się w więź, bliskość, a nawet w miłość.
W niektórych sytuacjach życiowych rzeczywiście musi być spełniony wymóg fizycznej obecności ludzkiego ciała i on w zupełności wystarczy, aby jej cel mógł być zrealizowany. Tak jest w sytuacji kiedy pogrążeni w bólu bliscy pragną pochować ciało ukochanej zmarłej osoby. Pogrzeb domaga się obecności ciała lub przynajmniej jego prochów, aby żałobnicy mogli pożegnać się, przeżyć do końca dotkliwą stratę i nauczyć się żyć dalej bez niego. Bez tej „cielesnej” obecności ceremonia pogrzebu byłby jedynie symboliczna, w jakimś sensie niepełna.
Osadzony w zakładzie karnym może w swoich marzeniach uciec w najpiękniejsze zakątki świata, wyobrażać sobie życie na wolności, w otoczeniu przyjaciół, w dobrobycie i błogostanie. Jednak aby odbyć zasądzony wyrok i w rzeczywistości opuścić mury więzienia musi być fizycznie obecny w miejscu odbywania kary. Inaczej cel, czyli odzyskanie wolności, nie będzie możliwy dla niego do osiągnięcia.
Podobnie jest z posłem, który jako sposób realizowania swojego mandatu wybrał status „maszynki do głosowania”. Wystarczy, aby był i w odpowiedniej sekwencji przyciskał właściwe przyciski, spoglądając uważnie jak głosuje przewodniczący partii. Nie potrzebuje ani myślenia, ani zabierania głosu, ani formułowania wniosków. Konieczna i w zupełności wszystkim zainteresowanym wystarczająca jest jego fizyczna obecność.
W zwyczajnych okolicznościach życia, budowania relacji, nauki, pracy sama fizyczna obecność człowieka jest absolutnie niewystarczająca, ponieważ przeżywana jest przez otoczenie właśnie jako nieobecność. Uczeń, robotnik, urzędnik, który nie byłby przytomny, zaangażowany w odpowiedni sposób w zlecone mu zadania nie tylko nie zrealizuje wyznaczonych mu celów, ale może nawet stanowić zagrożenie dla siebie i innych ludzi. Dziecko, rodzic, współmałżonek lub krewny który nie skupi swojej uwagi na człowieku w bliskości którego przebywa, nie włączy swojej empatii, nie wzbudzi w sobie współczucia i tak na prawdę nie spotka się, nie doświadczy dobrodziejstw więzi, nie nasyci się bliskością. Mało tego, taka duchowa nieobecność w spotkaniu może nie tylko irytować czy wzbudzać frustrację, ale także przyczyniać się do rozpadu więzi rodzinnych, małżeńskich, przyjacielskich.
To, co przeżywamy w relacjach z ludźmi w automatyczny sposób przenosimy na relację z Bogiem. Moja własna nieobecność tu i teraz, w mojej świadomości zagospodarowanej w teraźniejszość, w moim ciele będzie rodzić poczucie osamotnienia, opuszczenia przez Boga. Jednak rzadziej zauważamy to, że to nas samych nie ma w naszym życiu, ciele, rozumie, a częściej to Pana Boga posądzamy o nieobecność. Bywa nawet, że Jego nieobecność postrzegamy jako przejaw kary za jakieś nasze przewinienie, grzech, złe postępowanie, a zupełnie nie przypisujemy tego doświadczenia swojej własnej nieobecności. Przecież nieobecny nie może w pełni doświadczyć czyjejś obecności.
Nasze rozważania podprowadzają nas pod odkrycie sensu wypowiedzi Pana Jezusa skierowanej do chrześcijan w Laodycei: Znam twoje czyny, że ani zimny, ani gorący nie jesteś. Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust (Ap 3,15-16). Odczucia zimna i gorąca w odniesieniu do człowieka są synonimami jego gorliwości, świadomego zaangażowania, czyli takiej obecności, która czasem aż mrozi, a czasem aż parzy. Tymczasem znakiem niezaangażowanej obecności, tej jedynie fizycznej, ale nie duchowej, jest letniość, która bywa wręcz nie do zniesienia. Wzbudza w otoczeniu złość, wstręt, obrzydzenie, a nawet, jak wynika z zacytowanych słów Chrystusa, wywołuje wymioty, które są zdrową reakcją ludzkiego organizmu na truciznę.
Zatem duchowa nieobecność działa na relacje międzyludzkie jak stopniowo działająca trucizna. Utrudnia życie nauczycieli, klientów, petentów, zniechęca ich i frustruje. Zatruwa i zabija życie w dzieciach, rodzicach, współmałżonkach, krewnych, oddala ich od siebie i rani. Blokuje, odcina ludzkie serca od źródła życia jakim jest Bóg, aż człowiek zmarnieje w poczuciu pustki i bezsensu, a wszystko przez duchową nieobecność.
Wolimy być nieobecni, poddając się iluzji, że jest ona łatwiejsza w przeżywaniu, przyjemniejsza, że nic nie kosztuje, nie odbiera sił. Tymczasem jest zupełnie odwrotnie; to nieobecność odbiera nam siły. Żeruje na naszych życiowych energiach, podsycając intensywność przeżywanych lęków. Niweczy wzniosłe deklaracje o najwyższych wartościach w postaci rodziny, miłości, bliskości wypędzając nas na minowe pole zadań, wyzwań i osiągnięć. Wysysa z nas wiarę w możliwość wewnętrznego rozwoju, zaszczepiając przekonanie o opuszczeniu przez Boga za karę, na próbę, na zawsze.
Nieobecność jest trucizną, którą trzeba radykalnie usuwać ze swojego życia, aby nie umrzeć duchowo. Antidotum na nią jest pukanie, kołatanie, wołanie Chrystusa: Oto stoję u drzwi i kołaczę: jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze Mną (Ap 3,20). Słychać w tych słowach echa pytania, jakie Bóg zadał pierwszemu człowiekowi po złamaniu zakazu spożywania owoców z drzewa poznania dobra i zła: Gdzie jesteś? (Rdz 3,9). I zaproszenie do odkrycia prawdy razem z nim: Usłyszałem Twój głos w ogrodzie, przestraszyłem się, bo jestem nagi, i ukryłem się (Rdz 3,10). To lęk przed bezbronnością, której symbolem jest nagość, wpycha nas w nieobecność tu i teraz, w rozpamiętywanie w poczuciu winy przeszłości lub lękowe planowanie przyszłości. Jednak trwa tylko „teraz”, bo tylko „teraz” jest duchowe.
Michał Deja OFMCap
Comments are closed.