Spotkanie, które trwa

Jezus znowu rzekł do nich: Pokój wam! Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam (J 20,21).

Czy to koniec podróży? Pociąg stoi dłuższą chwilę. Ciemność gęstnieje wokół, migocą w niej świetliste punkty znaczące domostwa z pobliskiej osady. Spływające po szybie krople utworzyły rzędami sąsiadujące potoki. Każda z nich przebywa na tej szklanej powierzchni tylko przez moment, zaraz łączy się z innymi i przepływa dalej. Wiatr pohukuje, obiega kilkuwagonowy skład, bada ową niespodzianie wyrosłą przeszkodę w przestrzeni, którą zwykł swobodnie wypełniać. Masy powietrza uderzają w zimną konstrukcję, masywną i nieruchomą. Niecierpliwią się pasażerowie; rodzice układają dzieci do snu, coby pozornie skrócić oczekiwanie. Drużyna konduktorska przemyka pospiesznie korytarzem, nie odejmując ani krzty niepewności. Ołowiany czas osadza mnie w moim „teraz”.

Do przedziału wchodzi nieznajomy towarzysz podróży. Przecież nie ma tu stacji, więc skąd przybywa tak nagle? Czyż zmienia miejsce z racji nazbyt uciążliwego postoju? Siada przy drzwiach, jakby ustawicznie gotów pójść dalej. Pyta, dokąd jadę. Zanim cokolwiek zdążę powiedzieć, mówi, że obchodzi kolejny jubileusz, każdy natomiast – wedle obranej tradycji – celebruje w drodze. Że spieszno mu i dzisiaj, bo droga, którą podąża, stanowi dlań świętowanie – niebywale świeża, utkana spotkaniami, rozwijająca. Nie zna jałowych tras ani straconych przebiegów, kilometrów nie liczy ani lat nie sumuje. Słucham go z uwagą, zdaje się bowiem jakiś zupełnie pochłonięty tym, co wyraża. Przebywanie z nim ożywia moje wnętrze.

Nie rejestruję, kiedy pociąg ruszył. Rozpędza się, mknie pośród lasów i pól. Przebiegam w myślach kolejne stacje. One tworzą odcinek drogi, która rozciąga się przede mną. Nie znam jej ani ona mnie. Ona otwiera się przede mną, czy ja dziś otworzę się na nią? Wysiadam z pociągu. Na bilecie z odbytej podróży znajduję opieczętowanie: Długookresowy. Ważny przez kolejne pięćdziesiąt dni.

Anna Kaszubowska