Spotkajmy się pragnący

Nie zostawię was sierotami: Przyjdę do was. Jeszcze chwila, a świat nie będzie już Mnie oglądał. Ale wy Mnie widzicie, ponieważ Ja żyję i wy żyć będziecie. (…) Ja jestem w Ojcu moim, a wy we Mnie i Ja w was (J 14,18-20).

Dawno, dawno temu zrodziło się pragnienie. Przejrzyste niczym lśniący snop światła, krystaliczne jak kropla źródlanej wody. Ukryte niczym ziarno w żyznej ziemi nabierało kształtów, wzrastało, rwało się ku temu, by wydobyć się na powierzchnię. Dziewicze jak pierwsze pąki, nieskalane jak pnące się w górę łodyżki. Dążyło do tego, by rozkwitnąć. Otwierało się nieśmiało niczym wczesne tulipany, dopiero odsłaniające swoje kruche płatki. Pielęgnowane w słonecznym zaciszu, kołysane delikatnym powiewem wiatru ufało dobremu światu, który je chronił. Już widziało siebie w tym świecie, wkomponowane weń jako unikalna cząstka. Wierzyło w harmonię tego świata – utkanie z niczym niezaburzonej materii tylko taką znało, taką się dzieliło. Płonęło coraz mocniejszym ogniem powołane ku jednemu – aby dawać siebie.

Zamieszkało w ciele. Ich pierwotna symbiotyczna relacja pozwalała obu istnieć, rozwijać się. Pragnienie ożywiało ciało, wprawiało je w ruch, dynamizowało. Ciało wyrażało pragnienie, opowiadało o nim światu, szukało dlań nowych sposobów wyrazu. Stopy biegły na wytęsknione spotkanie, kolana przyjmowały maluczkich, ramiona brały hojnie w objęcia, barki nosiły wytrwale, ręce cierpliwie karmiły, dłonie gładziły we łzach i w radości, oczy dostrzegały z oddali, słuch obrazowi wieść niósł potrzebną, węch podpowiadał, by miłą woń roztoczyć. Spajało się wszystko w więź szczerą, przyjazną, zażyłą. Aż nagle ciało zaczęło zmieniać kurs. Stopy uciekały przed spotkaniem, kolana przyciągnięte do klatki piersiowej tworzyły z nią zesztywniały fort, ramiona wyznaczały obronny zakres, barki kumulowały napięcie, ręce odpychały, dłonie zaciskały się w pięści, oczy rozczytywały zagrożenie, słuch czyhał na wieści złowrogie, zapachy się ulotniły, ostre powietrze chłostało dookoła. Więź się zerwała.

Po latach separacji nad umęczonym osamotnionym ciałem brzask nowy niespodzianie się roztacza. Kres mrocznej wędrówki mu ogłasza. Już nie trzeba kajdan lęku nosić, już zbroję przyciężką zdjąć można. Nikt dziś nie orzeka, czy słuszne to było, czy nie przydługo trwało. Pamięć zachowuje w sobie dni minione, odpocznienie im daje. Przebudzone stopy kroki stawiają, kolana nadają im bieg, ramiona chcą na powrót przygarniać, barki się rozluźniają, ręce biały obrus na stole ścielą, dłonie bukiet świeży na nim ustawiają, oczy oglądają świt, słuch radosną nowinę odbiera, kojąca woń kwiatów otula zewsząd. «Nigdy w tobie nie umarłem ani cię nie porzuciłem!» – w wyczerpanym ciele odzywa się pragnienie. Ono sprawia, że osierocenia nie zaznam na wieki.

Anna Kaszubowska