
Spotkajmy się (nie)zrezygnowani
Zatrzymali się smutni. A jeden z nich, imieniem Kleofas, odpowiedział Mu: «Ty jesteś chyba jedynym z przebywających w Jerozolimie, który nie wie, co się tam w tych dniach stało» (Łk 24,17b–18).
Był sobie smutek…
Utkało go i w zalążku nosiło wzruszenie. Ono zauważało piękno świata i nań odpowiadało, wyłaniało się bowiem z zachwytu: błękitem nieba i słońcem tonącym w morzu, majestatem dębów i wiotkością młodych brzózek, kwileniem piskląt wespół z orlą siłą, wytwornością piwonii oraz subtelnością konwalii, wieczornym koncertem świerszczy niesionym echem po wiejskich dróżkach. Ono towarzyszyło grze pradziadka na starej harmonijce, ono w ojcowskich ramionach odnajdowało przystań, ono dotykało przeoranych dłoni matki. Przybiegało z bukietem świeżych kwiatów, recytowało Leśmiana i Staffa. Poetyzowało codzienność bez sztywnego metrum. Prostolinijne i szczere ujawniało sens rzeczy i zjawisk. Współodczuwało.
Pewnego dnia smutek wylał pierwsze łzy strachu. Mięsiste zaczęły rzeźbić na twarzy swoje korytarze. Wykute stałymi obawami dłuto pracowało nad obliczem dzień i noc. Wyostrzone rysy, rozbiegane źrenice, drgające powieki, ściśnięte wargi. Smutek zbratał się z lękiem i odtąd szli już razem. Przez rozrywane krzykiem zmierzchy i skąpane w milczeniu świtania, przez zmącone niedziele, wulkaniczne poniedziałki, mętne wtorki, udręczone środy, nagabywane czwartki, cierniowe piątki, zetlałe soboty. «Wiesz, tak bardzo się boję…» «A ja płaczę, bo też się boję…»
Podczas posępnych lat wędrówki aleją burz i tornad smutek poznał brata przerażenie – w zapartym tchu, w posiniaczonym ciele, w odrętwieniu. Brat przerażenie siadywał w kącikach domu, niekiedy ukrywał się w przybudówce, piwnicy lub na poddaszu. Gdy znajdował schronienie, szlochał i wtedy smutek mógł go utulić. Złączonych odkryła ich siostra rozpacz – dla niej dni biegły jednostajnie, myśli snuły się ponuro, cele obumarły. Dla niej słowa straciły swą wartość, zerwana więź wtrąciła ją w otchłań niebytu – w tejże przygarnęła ją siostra alienacja. «Teraz już nic, teraz już nikt» – tak brzmiała jej quasi-kojąca mantra. Czy to już wszystko, czy finał już?
«Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?» (Ps 22(21),2; por. Mt 27,46; Mk 15,34) – z głębi ciemnej doliny zawołała gorzko ostatkiem sił tęsknota. Oto Ten jest moim Bratem, On przemierzył drogę przede mną. On wie, co stało się w dniach moich. On wie, że inaczej przeżyć ich nie umiałam. Wiem, co czujesz, Kleofasie, i ja bowiem na drodze do swego Emaus jeszcze nie rozpoznaję, jeszcze w historii grzęznę czasem. Wysłuchana w niej właśnie, uznawszy stratę, karmię się nową nadzieją z pierwocin ufności płynącą. Mój Brat żyje dziś ze mną, pragnę pójść dalej.
Wzruszenie wraca na swoje miejsce – w nim smutek jedno szepcze stale: «Płaczę, bo kochać nie przestaję…»
Anna Kaszubowska
Comments are closed.