
Chrystus apokaliptyczny – Łagodny Mocarz: Ap 2-3
Tylko Bóg potrafi „pomieścić” w sobie wszelkie przeciwieństwa. Tylko On może sprostać zadaniu, aby w tej samej chwili być zarazem miłosiernym i sprawiedliwym, wszechmocnym i czułym, wszechwiedzącym i stwarzającym przestrzeń dla naszej wolności, doskonałym i gotowym, aby przyjąć ludzką niedoskonałość i grzeszność. Dla Niego istnieje wieczne teraz, a raz złożone obietnice nigdy nie tracą na ważności. My próbujemy się od Niego nauczyć tej trudnej sztuki, bo sami jesteśmy niestali, niepewni siebie, chwiejni.
Studiowanie mądrych książek na niewiele się przyda w szkole apokaliptycznego Chrystusa. Wyćwiczony intelekt zamiast usprawniać częściej blokuje proces uczenia się. Na początku bowiem bliżej mu raczej do studium przypadku, do medytacji nad naszymi decyzjami, jakie podjęliśmy w konkretnych okolicznościach życia. To taka swoista nauka „po szkodzie”. Poddajemy wtedy pod refleksję to, co się wydarzyło. Przypominamy sobie przeżywane emocje, słowa które padły, gesty mówiące czasem jeszcze więcej niż wprawny język i badamy na ile podjęte decyzje były wyrazem wolnej woli, a na ile automatyczną, odruchową reakcją. Na tym początkowym etapie próbujemy pomieścić w sobie dobre intencje i niedoskonałe czyny, własne, ale i innych osób. Czynimy wysiłki, aby wytrwać w podjętym postanowieniu pracy nad sobą i jednocześnie być łagodnymi wobec samych siebie, wyrozumiałymi w znoszeniu niepowodzeń. Od tego rozpoczyna się nasze upodabnianie do Boga.
Jednak podstawą takiej właśnie pracy nad sobą jest zawsze doświadczenie Boga, który już nie tylko teoretycznie mieści w sobie wszelkie przeciwieństwa, ale pozwala nam ten wymiar swojej boskości przeżyć „na własnej skórze”. Prawdopodobnie najbardziej fundamentalną naszą potrzebą, najbardziej pierwotną, jest spotkanie z Bogiem mocnym, potężnym, silnym, który broni nas przed każdym niebezpieczeństwem i jednocześnie zaopiekuje się nami, okaże czułość, życzliwość, zrozumienie. Takiego Boga objawiał Jezus w swoim nauczaniu i swoim postępowaniu. Taki jest Jego Ojciec i taki jest sam Jezus, jednocześnie silny i współczujący, mocny i współcierpiący, sprawiedliwy i rozumiejący ludzką biedę moralną. My nie tylko potrzebujemy przeżyć spotkanie z takim Bogiem. Jeszcze bardziej potrzebujemy to spotkanie przeżyć wiele razy, lub ujmując to inaczej, tyle razy ile potrzeba, aby już nie wątpić, ale przekonać się, upewnić i to w miarę możliwości na stałe. W symbolice biblijnej i apokaliptycznej zostało to wyrażone cyfrą siedem. Może właśnie dlatego Jezus polecił Janowi napisać siedem listów, do siedmiu chrześcijańskich wspólnot, żyjących w siedmiu różnych miastach.
Kościołowi w Efezie napisz…
Najintensywniej swoją czułą bliskość wyraził Chrystus w słowach skierowanych do Kościoła w Efezie. Może dlatego, że to początek. Pierwsze tak szczególne spotkanie „po latach”. Zalęknienie serca człowieka, którego stan ducha określa sytuacja chrześcijan zamieszkujących Efez jest tak wielkie, że istnieje duże prawdopodobieństwo ucieczki, zamknięcia się, odseparowania. Jeśli „Efez” się przestraszy to schowa się tak głęboko, że z czułej miłości Boga nic nie będzie zdolny przyjąć. Dlatego właśnie Chrystus wypowiada takie słowa, które są wspomnieniem pierwszej fascynacji i ufności: To mówi Ten, który w swojej prawej ręce trzyma siedem gwiazd, który przechadza się wśród siedmiu złotych świeczników (2,1). Prawa ręka jest silna. Silniejsza niż lewa. Dlatego w metaforyce biblijnej została wykorzystana do zobrazowania niezachwianej mocy i siły Chrystusa. Jesteśmy umieszczeni w Jego prawej dłoni, silnej i delikatnej zarazem, i słyszymy wspólnie z Janem Jego słowa: Nie bój się (Ap 1,17).
Niezaprzeczalna potęga Chrystusa nie stanowi jednak żadnej przeszkody dla Niego, aby obdarowywać życzliwą obecnością. Jego bliskość ani nie zagraża ani nie wymusza dystansu. Natchniony autor wyraził jej naturę za pomocą bardzo sugestywnego obrazu, który jest delikatną aluzją do relacji, w jakiej człowiek żył z Bogiem jedynie w raju (Rdz 3,8). Tam, gdzie Bóg i człowiek przechadzali się razem po ogrodzie w porze łagodnego powiewu. Jest ona także przywołaniem piękna narastającej bliskości, jakiej chrześcijanie doświadczają w czasie sprawowania liturgii Eucharystii (Ap 1,10. 20). Od pierwszych, wstępnych obrzędów pokutnych, poprzez liturgię słowa i liturgię ofiary aż po komunię, po zjednoczenie z Nim przez spożywanie konsekrowanego Chleba i Wina, Jego bliskość narasta, intensyfikuje się. W tym pierwszym obrazie Chrystus delikatnie przekonuje, aby nie bać się Jego siły i zaprasza, aby zaufać, a nie uciec przed Jego bliskością.
Kościołowi w Smyrnie napisz…
Smyrna to kolejne wspomnienie początków wzajemnej miłości i ludzkiej fascynacji Bożym synostwem Chrystusa. Biblijna wyobraźnia przywołuje w tym miejscu dzieło stworzenia i pierwsze wyznanie wiary o Bogu, który wszystko stworzył mocą swego Słowa (Rdz 1,1). Ono było na początku u Boga. Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało (J 1,2-3). Pierwszy i Ostatni przypomina również przykazanie otwierające zbiór praw Dekalogu. Poza Nim nie ma żadnego Boga (Wj 20,3). Natomiast dla chrześcijanina jest pierwszą i ma pozostać zarazem ostatnią tak wyjątkową miłością życia. On jest zawsze tym, który mówi Pierwszy ima ostatnie słowo (Ap 2,17. 8). Chrystus jest również pierwszy jako żywy Bóg, a jednocześnie wybrał miejsce ostatniego spośród ludzi. Miejsce ukrzyżowanego. Ten dobrowolny wybór to dowód największej miłości. On umarł za nas gdyśmy byli jeszcze grzesznikami (Rz 5,8). Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich (J 15,13).
Prawdę o Chrystusie Pierwszym i Ostatnim dopełnia wypowiedź o Jego śmierci i zmartwychwstaniu. To mówi również Ten, który stał się martwy, a ożył (2,8). Te słowa mocno zakorzenione są w historycznym wydarzeniu śmierci i zmartwychwstania Chrystusa. Zapewne chrześcijanie zgromadzeni jako Kościół w Smyrnie nie należeli do grona uczniów, którzy, tak jak Jan, widzieli śmieć Jezusa, a potem spotkali Go zmartwychwstałego. Jan jest dla nich naocznym świadkiem prawdziwości słów Chrystusa, a oni uwierzyli jego świadectwu. Jednak ich wiara opiera się nie tylko na uzgodnieniu prawdziwości słów świadka z faktami. Chrześcijanie z Kościoła w Smyrnie wydają owoce wiary w Zmartwychwstałego, kiedy odważnie przechodzą przez „śmierć” ufając, że ona ich nie zabije, ale wewnętrznie przemieni. Zatem Chrystus odwołuje się w swojej wypowiedzi nie tylko do historycznego faktu swojej śmierci i zmartwychwstania, ale do tych momentów życia chrześcijan ze wspólnoty w Smyrnie, w których oni, z Nim jako towarzyszem, przeszli przez jakąś formę umierania dla lęku i doświadczyli wewnętrznej przemiany ku świętości. Do takich właśnie wspólnych wspomnień odwołuje się Chrystus przemawiając do serca smyrneńczyków.
Kościołowi w Pergamonie napisz…
Kościołowi w Pergamonie Chrystus przypomina się, korzystając z symboliki miecza. To mówi Ten, który ma miecz obosieczny, ostry (2,12). Jest to miecz, który w wizji uwielbionego Chrystusa zobaczył wcześniej św. Jan i skrupulatnie zanotował, że to z Jego ust wychodził obosieczny, ostry miecz (Ap 1,16; por. Iz 49,2). Zatem skoro Chrystus posługuje się swoimi ustami jak mieczem to znaczy, że czyni to z ogromną wprawą, w stylu mistrza. Musiał nim bowiem posługiwać się tylko znawca fechtunku, bo inaczej ta broń była zupełnie bezużyteczna, a nawet groźna dla człowieka, który nie umiał się z nią należycie obchodzić. W rękach dyletanta miecz był podatny na wyszczerbienie, pogięcie, połamanie. Nie tylko nie chronił, ale wręcz stanowił zagrożenie dla niego samego.
Mało tego, podkreślenie, że jest to miecz ostry stanowi aluzję do pojedynków gladiatorów, którzy w pewnym sensie byli aktorami i posługiwali się w czasie walki tępymi mieczami. W ich walkach chodziło o stworzenie ciekawego dla widzów spektaklu, a tego miecz ostry najzwyczajniej by nie wytrzymał. Jego ostrze było zbyt twarde, a tym samym zbyt podatne na pęknięcia, aby wytrzymać długą, spektakularną, ale również w dużej mierze udawaną wymianę ciosów, aby zadowolić oczekiwania gawiedzi.
Wbrew powszechnym współcześnie przekonaniom w starożytności miecz obosieczny i ostry kojarzono bardziej z życiem niż ze śmiercią. Miał on bowiem służyć przede wszystkim ludzkiemu istnieniu, ochronie własnego życia, a tym samym obronie egzystencji, godności, honoru innych osób. Miecz to również symbol jakości życia, w tym sensie, że potrzeba było wytrwałej pracy, systematycznych ćwiczeń, wielu lat poświęceń, aby posługiwać się nim z wprawą mistrza. Za symboliką miecza idzie zatem przekonanie, że Chrystus jest mistrzem pięknego życia i tylko On może nauczyć ludzi jak pięknie żyć.
Miecz i piękno życia w jakiś tajemniczy sposób łączy się w naszym rozważaniu również z wypowiadanym i słyszanym słowem. Okazuje się bowiem, że to wszystko, co powiedzieliśmy o mieczu, możemy powiedzieć również o słowie. Starożytni bardzo cenili szermierkę, a jeszcze bardziej cenili sztukę przemawiania, retorykę. Co prawda mamy do czynienia z zupełnie inną materią czynów, ale co do celu możemy ją z powodzeniem porównać do walk gladiatorów. W retoryce nie koniecznie chodziło o odkrywanie prawdy. Jej zadaniem było, aby wszelkimi możliwymi środkami przekonać słuchaczy do przyjęcia jakiejś tezy, czyjejś racji. Zabawić ich swoją elokwencją, wzruszyć wiarygodnymi przykładami, przeciągnąć na swoją stronę pochlebstwem, pochwycić uwagę ciekawymi argumentami.
Porównanie, chociaż zbudowane zostało na delikatnej aluzji, jest rzeczywiście trafne. Chrystus nie posługuje się oszukańczym mieczem gladiatorów, ani nie korzysta z retorycznych technik ówczesnych mówców. Przedstawiając się jako miecz obosieczny, ostry stwierdza, że nie jest ani gladiatorem ani retorem. On nie udaje, że walczy o dobro człowieka i nie okłamuje go, aby do czegoś przekonać. Jest prawdziwym fechmistrzem i autentycznym prorokiem. Chrystus, Mistrz miecza i Mistrz Słowa, uczy pięknie żyć.
Przywołanie metaforyki miecza ma przywołać we wspomnieniach chrześcijan z Pergamonu ich zachwyt Chrystusem, który jest Prawdą, Drogą i Życiem. Jednocześnie zaprasza do ponownego zaufania Mu, uznania Go za jedynego wiarygodnego Proroka. Mistrza życia w prawdzie. Gdy staje do konfrontacji bardzo szybko demaskuje oszusta, jarmarcznego aktora i nieuczciwego pochlebcę. Ta nauka bywa bolesna, ale jest bezcenna. Kłamstwo, manipulacja prawdą, również ta nieświadoma, w ostatecznym rozrachunku wcale nie przynosi człowiekowi korzyści, wręcz przeciwnie, sprawia, że człowiek traci szacunek do siebie i swojego życia. Przetrwa tylko to, co duchowe, czyli Prawda. Kłamstwo nie ma żadnych szans na przetrwanie.
c.d.n.
Michał Deja OFMCap
Comments are closed.