To mówi Ten, który… kocha

Bardzo ważnym obszarem naszego życia jest bez wątpienia poznawanie nowych osób. Z bezpiecznego zakamarka domatora wyprowadza nas ku nieznanym nam do tej pory ludziom ciekawość ich inności. Chcemy poznawać oryginalność ich poglądów, zawiłości historii życia czy jakieś ich wyjątkowe umiejętności, które dla nas są jakoś „egzotyczne”. Ta inność mimo wszystko musi być jednak jakoś nam bliska. W budowaniu relacji potrzeba czegoś, co nas połączy. Dwa odmienne światy, aby mogły się spotkać w jakimś znanym obu stronom „przylądku”, muszą ciążyć ku sobie. Materią spotkania między ludźmi jest co prawda tajemnica ich odmienności, ale taka, która zmierza do wzajemnego zrozumienia.

Wyczulenie naszej ciekawości ukierunkowanej na ludzi może się jednak zmniejszać. Dzieje się tak wtedy, gdy w budowaniu relacji zadowalamy się jedynie zaspokajaniem swoich egoistycznych potrzeb, nie licząc się z potrzebami drugiej strony. Takie skoncentrowanie na sobie potrafi zniszczyć nawet najpiękniejsze zakochanie, największą fascynację, wzajemną intrygującą ciekawość i zamienić w bolesne rozczarowanie. Jeśli bowiem w budowaniu relacji nie przechodzimy na poziom duchowy, przekraczając granice własnego egoizmu w stronę miłości, szybko przychodzi nam się przekonać, jak stajemy się dla siebie nieciekawi. Relacja, która do tej pory dawała wiele siły, miłości, radości zaczyna ciążyć, zniewalać, smucić. Staje się moralizowaniem na temat niespełnionych oczekiwań.

Podobnie ma się rzecz z wiarą w Pana Boga. Prawdopodobnie każdy z nas mógłby przywołać w pamięci wiele bardzo głębokich przeżyć ze swojej pierwszej, świadomie przeżywanej miłości do Pana Boga. Nie można wymazać z własnej pamięci fascynacji Bogiem, ciekawości, która ożywiała poznawanie Jego osoby, Słowa, liturgii. Niektóre chwile bliskości są zapewne tak bardzo dla nas intymne, tak osobiste, że stanowią prawdziwą tajemnicę naszej przyjaźni. Inne łatwiej przywołujemy i opowiadamy dzieląc się z ludźmi swoją wiarą. Jednak chyba każdy, kto na poważnie traktuje swoją wiarę doświadczył jakiejś formy kryzysu w relacji do Boga. Osłabiona gorliwość, ustępująca miejsce znużeniu ciekawość, poczucie obowiązku zamiast fascynacji. W takich momentach zadajemy sobie pytanie: jak to się stało, że Pan Bóg stał się dla mnie tak bardzo nieciekawy, odległy, obojętny? Dlaczego tak żywa niegdyś relacja stała się obciążającym obowiązkiem?

Kiedy czytamy Listy do siedmiu Kościołów, możemy dojść do wniosku, że chrześcijanie w większości wymienionych tam wspólnot, zadawali sobie podobne pytania. Natchniony autor co prawda nie przytacza ich treści, nie cytuje ich słów, ale ze sposobu, w jaki zwraca się do nich Chrystus, możemy wywnioskować, że właśnie tak było. Coś się stało w ich sercach, że bardziej zainteresowani są sprawami tego świata, niż budowaniem relacji z Nim. Bardziej pochłaniają ich obawy, lęki, niepokoje, konflikty niż miłość, ciekawość prawdy, fascynacja darem życia. Dlatego za każdym razem, kiedy Chrystus kieruje do nich swoje słowo najpierw wspomina dawne czasy wzajemnej bliskości, intymności, zaangażowania w wiarę.

Tak właśnie rozumiem formułę „To mówi ten, który…” wypowiadaną przez Chrystusa. W moim przekonaniu w ten sposób przywołuje On wspólne wspomnienia z czasów pierwszej miłości. Tak właśnie zaprasza, aby umiłowani uczniowie pogłębili w relacji z Nim to, co ludzki egoizm uczynił małoważnym, nieciekawym, płytkim. Ożywić to, co zaczynało umierać z powodu rozczarowania i zmniejszyć dystans, który powiększało nieustanne zamartwianie się kłopotami dnia codziennego. Gdybyśmy chcieli sparafrazować tę Chrystusową formułę, to moglibyśmy sobie wyobrazić jak mówi: Powspominajmy dawne czasy. Przypomnij sobie kim dla siebie byliśmy i kim ty ciągle dla mnie jesteś? Z mojej strony nic się nie zmieniło, cały czas kocham cię tak samo.

To zaproszenie do wspólnego wspominania przybiera formę siedem konkretnych wypowiedzi. Jak przystało na apokaliptykę mają one charakter symboliczny i dlatego właśnie blisko im do języka, jakim posługują się zakochani. Gdybyśmy chcieli sprowadzić je do wspólnego mianownika to trzeba byłoby stwierdzić, że za każdym razem Jezus odwołuje się do swojej potęgi, mocy, siły, ale takiej, która nie straszy, ale zaprasza do zaufania Mu, do całkowitego, ponownego powierzenia się Jego miłości przede wszystkim w sytuacjach, kiedy czujemy zagrożenie.

Czy można wyobrazić sobie relację bardziej duchową niż ta, w której słaby zalękniony człowiek powierza się wszechmocnemu Bogu i czyni to z ogromnym przekonaniem, że On nie tylko go nie odtrąci, ale otoczy czułą miłością, zaopiekuje się, ochroni… Wszystko przemija, nawet obezwładniające nas zagrożenia, trudności i niepewność jutra. Przetrwa tylko to, co duchowe…

Michał Deja OFMCap