
Ojcowizna
«Czemuście Mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?» (Łk 2,49).
Czekałam na ciebie, tato. Spójrz, wszystko przygotowane. Oto twoje umiłowane miejsce w fotelu, wykrochmalony bieżnik na stole, lśniące filiżanki z domowej zastawy. Herbata wciąż ciepła – w termosie, jak lubisz; nigdy nie ostygła, jak moje uczucia względem ciebie. Świeże tulipany w wazonie też jakby nigdy nie więdły, niczym niesłabnąca tęsknota za twoją obecnością. Teraz już nic nie odciągnie naszej uwagi. Usiądź, porozmawiajmy.
Na blokowisku, pośród ulicznego zgiełku, w kafejkach i na bulwarach, gdy rosa jeszcze szkliła się na trawie i gdy mrok spowijał miasto, gdy dzieci podbiegały z rodzicami do drzwi szkoły i gdy zasypiały utulone przez nich dobrze znaną kołysanką, gdy rozbłyskały świąteczne neony i gdy gasły wieczorne światła w pobliskich domach – szukałam ciebie z drżeniem, nagląco, nieustępliwie. Świadectwami z czerwonym paskiem oraz pochlebnymi rekomendacjami zewnętrznych autorytetów próbowałam zatrzymać na sobie – choć przez chwilę – twój rozbiegany wzrok. Wytrwale kolekcjonowałam plusy (nad)odpowiedzialności. Komponowany latami pakiet zasługiwania na miłość nie tylko dotkliwie mnie wyczerpał, ale i obrósł w dynamikę, by – manipulacyjnie skądinąd – zaskarbiać sobie coś, zjednywać kogoś.
Śniłam o tobie, tato. Z oddali odmalowałam twój portret, ufna, że się ucieleśni. Tak intensywny, jakby wciąż stał na sztaludze i co rusz zyskiwał kolejną warstwę barw. Moje serce pochwyciło ten pędzel na tyle mocno, że zaczęło nadawać przezeń realnym postaciom wymarzony rys. Na fali niezrozumienia i rozczarowań uznać finalnie musiało, że rzeczywistość to nie jawa. Uznać i odłożyć przykładany do niej fantasmagoryczny probierz. Opłakać własną niemoc, by odkryć właściwe proporcje widzenia i przeżywania. Ujrzeć świat, który już jest «jakiś», i ludzi, którzy już są «jacyś», których samo stwarzać nie jest władne, ale z którymi ma prawo i zdoła współistnieć.
Gdy dzisiaj odważyłam się wysłuchać twej historii, tato, nasz wspólny świat okazuje się mniej jednoznaczny. Z twojego doświadczenia niekochania wypływa to samo pragnienie, które i mnie przenika. W tej godzinie one właśnie spotkały się przy tym skromnym stoliku. Spotkały się na chwilę, bo przecież biegną dalej, w głąb, jakby chciały wrócić do Źródła, które wreszcie je zaspokoi i pozwoli odetchnąć. Zobacz, już zmierzcha… Wstańmy i pójdźmy – i ja, i ty – w wolności własną drogą.
Ojcze mój, który jesteś w niebie…
Anna Kaszubowska
Comments are closed.