Post, który karmi głód

Kiedy pościcie, nie bądźcie posępni jak obłudnicy (Mt 6,16).

«Nie cierpię postu» – powiedział mi kiedyś pewien bliski mi człowiek. «Dlaczego?» – zapytałem. Zrobił wtedy skwaszoną minę, westchnął głęboko i zastanawiał się przez chwilę. Na jego twarzy malowało się wyraźne napięcie. Chyba podejmował decyzję, czy zbyć mnie jakimś banalnym sloganem, czy podzielić się skrywaną dotąd tajemnicą. Po dłuższym milczeniu, nie bez trudu, zaczął opowiadać swoją historię.

Choć nie pamiętam, żebym kiedykolwiek głodował, lękam się głodu. Domowa lodówka zawsze była dobrze zaopatrzona, obiad czekał przygotowany, gdy wracałem ze szkoły, a mimo wszystko samo słowo «post» wzbudza we mnie nieprzyjemny dreszcz. Podczas rodzinnych świąt, oprócz momentów religijnych, najważniejsze było zaopatrzenie w tak wielką liczbę potraw przyrządzonych przez mamę, że trzeba je było potem dojadać przez kilka dni. Skąd więc we mnie to ciągłe zabezpieczanie się przed uczuciem głodu?

Co innego mój dziadek. On jako dziecko przeżył prawdziwy głód. Gdy miał kilka lat, zmarła mu matka. Nie miał kto się nim w rodzinie zaopiekować. Musiał sam o siebie zadbać, zawalczyć o każdy kawałek chleba. Opowiadał, że najgorszego głodu zaznał podczas wojny. Jego opowieści z tego czasu nigdy nie były zbyt szczegółowe. Najczęściej podsumowywał je uczynionym wówczas mocnym postanowieniem, że nie pozwoli, aby jego dzieci poznały, co to głód. Danego sobie słowa dotrzymał. Nie zdołał zbudować z babcią zgodnego małżeństwa, nie potrafili ze sobą rozmawiać ani rozwiązywać problemów, ale jedzenia nigdy nie brakowało. Czasem tylko jego stare, dziecięce przyzwyczajenia z okresu wojny wychodziły na jaw. Chociażby wtedy, gdy uczył mnie jako małego chłopca, żeby kromkę chleba smarować masłem na tej stronie, która ma większą powierzchnię, żeby masła i innych dodatków zmieściło się na niej więcej. Zostało mi to do tej pory.

Takie podejście do życia stało się chyba naszą rodzinną tradycją. Nie umieliśmy ani rozmawiać o trudnych sprawach, ani rozwiązywać problemów. Nie potrafiliśmy stworzyć takiej przestrzeni, aby mogły się w niej pomieścić wszystkie trudne przeżycia. Razem z jedzeniem połykaliśmy złość i smutek, poczucie porażki, krzywdy i odrzucenia. W ślad za smakołykami lądowały gdzieś wewnątrz, w przepastnej głębi wnętrzności głody bliskości, akceptacji, zrozumienia, wywołując iluzję nasycenia trwającą tylko chwilę. Dlatego właśnie nie cierpię postu.

Gdy rozstaliśmy się tego wieczoru, wracałem do siebie z poczuciem wielkiego obdarowania. «Mój przyjaciel ma taki sam kłopot z postem jak ja» – pomyślałem. Odtąd stał mi się jeszcze bliższy.

Dziś, kiedy czytam Ewangelię, mocniej niż zwykle dociera do mnie nowość Jezusowej zachęty do podjęcia postu. On proponuje taki post, który ma być lekarstwem na głód, na te wszystkie «zajedzone» głody miłości, bliskości, poczucia bezpieczeństwa… Czy ta nowość wywoła we mnie dreszcz zmiany ku zaufaniu Jego obietnicy?

Tak mnie przeprowadź, Jezu, przez post, abym przekonał się, że nie umrę z powodu głodu.

Michał Deja