
Prawda – zaufanie – zmiana
A jednak mądrość usprawiedliwiona jest przez swe czyny (Mt 11,19).
Gdy pomyślałam, że mam pisać o tym, jaka jestem w relacji z Jezusem, poczułam, że chyba ta relacja nie jest moja, że mnie w niej nie ma. Pomyślałam, że jestem za mało pobożna, nie ma mnie w kościele w każdą niedzielę, nie należę do żadnej wspólnoty.
Moja relacja z Jezusem jest oparta na prawdzie wobec mojego cierpienia i bezsilności wobec choroby, śmierci i decyzji innych. Stoję w tej relacji zupełnie obdarta z mojej wiedzy, doświadczenia, wszelkich powinności społecznych, emblematów i ról. Mogłabym napisać, że pozwalam sobie spojrzeć na siebie taką, jaka jestem w danej chwili, ale to nie jest prawda. To właśnie odwrócenie się w stronę Jezusa w formie modlitwy, rozmowy, powoduje, że jestem w tym, co przeżywam najbardziej. To właśnie ta relacja pozwala mi się sobie przyjrzeć i – gdy widzę siebie słabo – wzmocnić, pocieszyć; gdy widzę siebie próżną, upomnieć o skromność i pokorę. Bywa różnie, ale zawsze prawdziwie.
Ostatnio doświadczyłam śmierci, której nadejścia nie rozpoznałam. Byłam bardzo zaskoczona, że się pojawiła, że nie uwzględniła próśb, modlitw lub zwykłej chęci życia. Wszyscy mi mówili: «Musisz się z tym pogodzić», ale ja się nie pogodziłam. Kult mocy, wolnej woli, siły, filozofii sukcesu nie sprawdził się. «Nie umiem przegrywać» – myślałam. W długich rozmowach z Jezusem o tym, dlaczego, po co, jaki to ma sens, zauważyłam, że są rzeczy, do których ten świat mnie nie przygotował: śmierć, starość, cierpienie. A one – jak narodziny, radość i życie – są wpisane w mój czas na ziemi.
W relacji z Jezusem widzę swoją bezradność, ale czuję, że mam do niej prawo, że są rzeczy, wobec których muszę pokornie schylić głowę. Tak uczę się pokory wobec woli Boga. Może nie jest to szybki proces, ale to on powoduje, że dzisiaj myślę, że Jezus jest wzorem rodzica. Rodzic pozwala zobaczyć swoje słabości bezpiecznie i spokojnie. Jego nieugięte granice zmuszają do refleksji nad sobą, za nic nie karze i nie nagradza, pozwala jedynie korzystać z wolnej woli i ponosić konsekwencje.
Uczenie się jest trudne, bo – niezależnie od tego, ile mam lat – w tym procesie czuję się jak dziecko, obnażona i zdana na obserwację tego, nad czym mogę pracować. Niestety, mocnych stron tak wyraźnie nie widać, pochwalić się też za bardzo nie ma czym. Dlaczego tak jest? Jezus w tej relacji działa sprytnie, przynajmniej na mnie. Przejście z klasy do klasy to wynik uważności na swoją słabość, szukania sił tam, gdzie ich do tej pory nie było, i sensu, który wcześniej nie miał prawa zaistnieć, bo nie było problemu. „Uczysz się dla siebie” z tych słów mój syn sobie żartuje, ale dokładnie tak jest. Jestem w relacji z Jezusem. Ta relacja mnie obnaża i pozwala na poznanie siebie.
Dzisiaj nie ma we mnie zgody na śmierć. Nie umiem przeżywać śmierci bliskich cicho, spokojnie i z pokorą, ale wiem, że mam czas, aby się nauczyć. W tej relacji nikt mnie nie pogania, nie karze i nie daje nagród; jest ze mną. Bycie ze mną – niezależnie od tego, co przeżywam – jest dla mnie wyrazem miłości, do której nie każdy człowiek jest zdolny i której nie każdy człowiek sprosta. Cierpienie to nie jest coś, w czym chcę i potrafię towarzyszyć. Jezus nie mówi do mnie: «Pogódź się, idź do przodu, musisz żyć». Mówi raczej: «Taka jesteś, zobaczyłaś stronę życia, o której nikt nie chce pamiętać, a może warto? Jestem przy tobie, nie musisz na siłę się otrząsnąć, czekam na ciebie, aż sobie poukładasz na swój sposób myśli i uczucia».
Ufam. Nie wiem jeszcze, jak i co się poukłada, nie zależy mi na tym, by iść na siłę do przodu. Jestem przy moim doświadczeniu, bez znieczulenia, ale w relacji z Jezusem. Doświadczam, myślę, przeżywam i pozwalam, żeby ta rzeka przepłynęła przeze mnie. Nie wyskakuję z niej, nie spadam na dno. Pozwalam, by życie płynęło, ale jestem, czuję i obserwuję. Po takim przepłynięciu nie zawsze jest cisza, oczyszczenie. Dzisiaj jeszcze czuję, że puściły wszelkie tamy. Tego przeżycia nie dało się spacyfikować – rozlało się we mnie i płynie, choć coraz spokojniej. Zabierając ze sobą przeszłość, sprawia, że i staję się inna w tej nowej rzeczywistości.
Nie umiem głośno krzyczeć
Cicho zatem piszę
Pozwól mi Jezu
Czasami pomilczeć
I o nic nie prosić
Na nic się nie skarżyć
Być
zwyczajnie
Kochać
miłością innych darzyć
Joanna Femiak
Comments are closed.