Dom na dnie

 «Każdego zaś, kto tych słów moich słucha, a nie wypełnia ich, można porównać z człowiekiem nierozsądnym, który dom swój zbudował na piasku. Spadł deszcz, wezbrały rzeki, zerwały się wichry i rzuciły się na ten dom. I runął, a upadek jego był wielki» (Mt 7,26-27).

Jezus znów jest blisko mnie. Pochyla się ze spojrzeniem pełnym zrozumienia i ciepłym głosem opowiada, co mnie czeka, że w moim życiu pojawią się wichry, deszcze i wezbrane rzeki. Takie jest życie – czasem złożone z trudności.

Porównanie z domem to sugestywny obraz i bardzo do mnie przemawia. Wszak w mój dom i rodzinę wkładam wiele wysiłku, to jest obszar, w którym chcę się spełniać. Troszczę się o mnóstwo spraw, zależy mi na byciu szczęśliwą. Są jednak takie chwile, tygodnie czy miesiące, kiedy czuję, że mój dom za chwilę się rozpadnie, a ja sama zginę pod jego zgliszczami. Dochodzę do całkiem trzeźwego rozrachunku, że energia, którą wykorzystuję do stworzenia rodziny ze swoich wyobrażeń, nie tylko nie przynosi efektów, ale też płynie w złych kierunkach. I nie potrafię dogadać się z mężem, dzieci mnie drażnią, a w ogóle nie tak to miało wyglądać… Wówczas pojawia się rozczarowanie, a potem złość i smutek. Stąd jest już prosta droga do zatrzaśnięcia drzwi przed światem. Zamykam się w sobie i nie mam ochoty wpuszczać kogokolwiek do mojego domu. Nawet Tego, który powinien być jego codziennym gościem.

Jezus przychodzi z odpowiedzią, jak przy kolejnych wichurach wyjść bez szwanku. Znajdę ją w Jego spojrzeniu. Wiem, że to wystarczy. Chcę w to wierzyć. Zatem dzisiaj spróbuję spojrzeć Mu w oczy i być. Od tego zacznę. A decyzja o tym, co mam robić lub czego nie, przyjdzie, kiedy trzeba.

Panie, kiedy mój dom się rozsypuje, ratuj!

Magdalena Pająk